Ludzie często wspominaąj wesela, na których byli. Mówią o dobrym jedzeniu, fajnej kapeli, o tym, co wujek Zdzichu powiedział, albo jak zachowała się ciotka Maryśka. Opowiadają sobie o sukni panny młodej, lub owpadce pana młodego. Z reguły o poprawinach mówi się niewiele. Najwyżej, że „też było fajnie”, albo ze „połowa gości leczyła kaca”. Oczywiście, od każdej reguły są wyjątki. Moje poprawiny właśnie do nich należą.
Kiedy myślę o swoim ślubie, widzę banalny, przewidywalny obrazek. Ona w białym, ja w czarnym, kościół, obrączki, fotograf, knajpa. Jedzenie w miarę dobre, muzyka tez ujdzie, dziadek przysypiający przy stole i rozwrzeszczane dzieciaki goniące za balonami po parkiecie. No i mój ogromny stres. Jestem pewien, że to był najbardziej nerwowy dzień w moim życiu. Mama podsuwała mi tabletki na uspokojenie, które łykałem ukradkiem, jak Doktor House swój vicodin. Skutek był taki, że pierwsze pół dnia ganiałem jak pershing, a drugie pół uśmiechałem się głupkowato na wpół przytomnym uśmiechem.
Ale kiedy myślę o poprawinach… to już zupełnie inna historia. Po pierwsze, nie musiałem już nosić eleganckiego i okropnie niewygodnego garnituru. Po drugie, nie gapiła się już na mnie cała rodzina, łącznie z surowym teściem (którego nota bene wciąż się boję, choć od ślubu minęło już 5 lat). Po trzecie, nie musiałem wszystkiego pilnować, zagadywać gości, czy dobrze się bawią, martwić się, czy wystarczy alkoholu i wysłuchiwać ględzenia wszystkich ciotek. Po czwarte, nie musiałem tez pozować do zdjęć, czego serdecznie nie znoszę! Uff, co za ulga!
Poprawiny urządziliśmy na wsi, u moich rodziców. W wąskim gronie najbliższej rodziny zasiedliśmy do stołu w ogrodzie. Właściwie atmosfera była raczej piknikowa. Ze szwagrem rozpaliliśmy grilla, mama przyniosła swój słynny bigos, ciasta zostało z wesela. Ponieważ było upalnie, schowaliśmy się pod ogromnym parasolem. W programie imprezy była degustacja piwa, wcinanie kiełbasek, oraz wygłupy przy muzyce. Umówiliśmy się z DJ’em, który grał na naszym weselu, żeby rozruszał imprezę poprawinową. Znaleźliśmy go na stronie Camerados.pl. Świetny facet! Od razu wziął się do roboty i zainstalował swój sprzęt. Najwięcej zabawy było z mikserem. Ustawiał go tak, by dziewczyny mówiły basem, a chłopaki sopranem. Co chwila wszyscy wybuchali salwami śmiechu. Szwagier żartował z mojego „przyrodniczego”, ptasiego nazwiska i komentował to, co się działo, jak David Attenborough. Zwłaszcza, że zmieniliśmy mu głos.
Inną rozrywka był taniec na ogrodowej trampolinie. DJ puszczał muzykę i dobierał nas w pary, po czym fikaliśmy do rytmu. Z tym również był duży ubaw. Ponieważ jednak trampolina była niewielka a wszyscy chcieli potańczyć, usunęliśmy ją i rozpoczęła się impreza trwająca do późnej nocy. Rano okazało się, ze trawnik był miejscami zdeptany do gołej ziemi (jeszcze raz przepraszamy, tato!).
Fajne w moich poprawinach było również to, że zjawili się na nich znajomi, nieobecni poprzedniego dnia na weselu. Z powodu ograniczeń finansowych, robiliśmy przyjęcie tylko dla najbliższej rodziny i trochę żałowałem, że nie ma z nami niektórych przyjaciół. Całe szczęście, że istnieją poprawiny i ten problem sam się rozwiązał! Wszyscy się świetnie bawiliśmy.
Brak komentarzy
Musisz się zalogować, by móc napisać komentarz.